Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

Rodzina oczywiście ukrywa zarówno przed nią, jak i przed wszystkiemi te ekscesy, unikając skandalu. Toż gdyby wybryki Ryty nabrały rozgłosu, nietylko ona, lecz i prezes Stratyński byłby skompromitowany. Wolą wmawiać w ludzi, z któremi Ryta w czasie swych ataków się zetknęła, że się pomylili, ulegli halucynacji, zostali złudzeni niezwykłem podobieństwem... Vera widocznie przyobiecała zachować milczenia i dopomaga w tych manewrach rodzinie...
Lecz czemuż nie miano do niego zaufania?.. Nie zdradziłby się ani słówkiem i uniknął niemiłej sceny... Ach, ta Vera! Każda niewiasta ma już takie usposobienie, że lubi kręcić.
Wie teraz, jak postąpi. Nie uczyni więcej przykrości biedaczce. Uda, że uwierzył i że w błąd wprowadzony został pozornem podobieństwem.
Ale czemu jej nie leczą?... Taka z niej, w chwilach przytomności, miła i dobra panna... Doprawdy, dziwne.
Porządnie nawymyśla Verze.
Gdy patrzy na Rytę żal i litość go chwyta za serce...
Nie, on nadal nie będzie jej przekonywał... Wraz z innemi zagra komedję...
— Panno Ryto... — począł łagodnie — przykro mi...
Trzymając chustkę przy ustach, tłumiła łkania.
— Strasznie mi przykro... — mówił dalej — ale istotnie zaszła pożałowania godna omyłka.

Szeroko rozwarły się chabrowe oczęta, a z piersi wypadł cichy okrzyk ulgi:

46