Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

Ona popełnia łajdactwa, przestępstwa a ja mam zato odpowiadać... Straszne... Rozumie pan?
— Hm... istotnie...
— Prawda?
— Ale może się pani całkowicie uspokoić, panno Ryto — pocieszał ją obecnie — im dłużej panią obserwuje, to widzę, że podobieństwo nie jest znów tak wielkie... To ja dałem się unieść pierwszemu wrażeniu i literackiej fantazji... Raz jeszcze przepraszam... Zresztą, któż śmiałby posądzić pannę Stratyń ską o czyny niewłaściwe...
Czuł, że wykręca się niezręcznie, lecz nic innego nie przychodziło mu na myśl. Podchwyciła jego słowa.
— Któż śmiałby posądzać? Pan pierwszy posądzał...
— Kiedy... bo... okoliczności sprawy... — bąkał zmieszany.
— Mniejsza z tem! Opowiadała mi pani Vera, że istotnie okoliczności sprawy były tak tajemnicze, iż mógł pan przypuszczać, że jestem bohaterką niezwykłej historji... Niestety! Z ojcem żyję w jaknajlepszej zgodzie, kochamy się bardzo, nikt mi nie dokucza, wrogów nie posiadam i przed nikim nie mam potrzeby się ukrywać... Również nie zależy mi na żadnych dokumentach, ani porywaniu kosztowności..
Widocznie powtórzono jej wszystko. Otocki ze zdziwieniem stwierdził, iż w pamięci Ryty nie utkwił nawet najdrobniejszy szczegół przygody... Doprawdy dziwna forma obłąkania...

— Panno Ryto! Zbyteczne tłumaczyć! — przerwał.

48