Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

oszaleć, skoro już jest szalona. Pojmował bieg wypadków. W czasie „ataków“ Ryta związała się z jakimś łobuzem, dokonała najścia na jego mieszkanie, a teraz ten łobuz jej się czepia, spotkawszy przypadkiem na ulicy i jest oburzony, sądząc, że umyślnie go nie poznaje.
Wzdrygnął się cały. Ordynarny drab i miła, ładna, biedna Ryta. Zbrodnia to ze strony rodziny, iż jej nie leczą i nie umieją zapobiec „atakom“.
— Proszę być dobrej myśli — rzekł — wszystko wyjaśnić się musi...
— Oby, jaknajprędzej! — żywo zawołała. Chciałam biec do policji, lecz powstrzymali mnie... Vera... i ojciec.... Szczególniej Vera... Twierdziła ona, że nie należy rozmazywać skandalu a jeśli o pana chodzi, to mu nieporozumienie przy pierwszem spotkaniu wytłomaczę...
— I wytłomaczyła mi pani! — bąknął, dziwiąc się coraz więcej, że Vera lekkomyślnie traktuje całą sprawę...
— Na zgodę odprowadzi mnie pan do domu...
— Jaknajchętniej...
W powrotnej drodze Otocki zmienił umyślnie temat rozmowy. A choć z różnych stron starał się indagować Rytę, dawała ona tak sensowne i pełne inteligencji odpowiedzi, że w głowę zachodzi, w jak niezwykłej formie czasem przejawiać się może pomięszanie zmysłów.

Kiedy na pożegnanie całował jej rękę, ogarnęło go jakieś serdeczne ciepło i z rozrzewnieniem szepnął:

50