Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ryta? — wypadło mu z ust, niecierpliwe zapytanie.
— Częściowo i Ryta...
Otocki nie mógł pohamować się dłużej.
— Słuchaj! — zawołał — Spotkałem ją...
— I cóż? Rozmawialiście z sobą? zagadnęła jakby z niepokojem.
— Oczywiście! Zaczepiła mnie pierwsza, starając się wytłomaczyć tę całą historję...
— Ach... tłomaczyła się.
— Ze łzami w oczach! Wyobraź sobie, ona nic nie pamięta o wybrykach, popełnionych w czasie „ataków“. Jest przekonana, bo powtórzyłaś Rycie wszystko, iż to jakiś sobowtór, miast niej występował...
— A może to w rzeczy samej była nie ona?
— Vero, wiesz najlepiej, jak się sprawa przedstawia.
— Ja wiem? — silne zdenerwowanie zadźwięczało w głosie pięknej pani.
— Nie udawaj! Panna Stratyńska dostaje czasami napadów obłędu. Wtedy popełnia szereg wybryków... Gdy atak minie, owe chwile zostają wykreślone z jej pamięci... Jakgdyby nigdy nie istniały...
Chwila milczenia, poczem szept:
— Może masz i rację!
— Słuchaj! Właśnie mam żal o to do ciebie, żeś nie była ze mną szczera... Doskonale jest ci znany istotny stan rzeczy...
— Hm... Bo ja wiem...

— Dlatego osłaniasz pannę Stratyńską i ukrywasz przed nią prawdę... Teraz zrozumiałem, w jaki

53