Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

sposób mogła ona dokonać włamania u mnie, a jednocześnie prawie, znaleźć się u ciebie... Atak przeszedł, zjawiła się w twojem mieszkaniu, a ty, nie chcąc jej skompromitować, wolałaś wmawiać, że zostałem wprowadzony w błąd niezwykłem podobieństwem... Zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem... Czy nie tak było?
Znów odniósł wrażenie, że Vera namyśla się, nie wiedząc, jak odpowiedzieć.
— Nie tak było? — dalej nacierał.
— Hm... tak...
— Dobrze zgadłem?
— Tak...
— Więc czemu odrazu nie mogłaś powiedzieć...
— Widzisz... — głos Very z początku niepewny, nabierał coraz większej stanowczości. — Widzisz... dałam słowo ojcu... prezesowi Stratyńskiemu — toć skandal... Nocuje u ciebie, później... nachodzi mieszkanie... Nieszczęśliwe biedactwo... A zauważyłeś chyba, jaka w stanie normalnym miła i dobra z niej dziewczyna.
— Nietylko zauważyłem, ale postarałem się oszczędzić przykrości.
— Przykrości?
— Udałem, że wierzę, iż to nie ona była ową tajemniczą nieznajomą... Że pomyliłem się stanowczo i że, gdy przyjrzeć się z bliska, zachodzą znaczne w wyglądzie różnice... Istotnie, Ryta, kiedy nie podlega atakom, mało przypomina Rytę warjatkę...
— Przekonałeś się?

— Najzupełniej! To też uspokoiwszy całkowi-

54