Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

cie panienkę, odprowadziłem do domu i rozstaliśmy się, jak najlepsi przyjaciele...
— Świetnie!
— Pocóż były te przedemną sekrety?
— Stratyński prosił wyraźnie, aby ukryć prawdę nawet przed tobą! Nie mogłam odmówić.. Teraz żałuję... Ale i tak wszystko zakończyło się pomyślnie...
— Pomyślnie? Czemuż wy jej nie leczycie?... Nastąpi nowy atak... i znów kompromitacja...
— Ach, nie! Ataki powtarzają się nie tak często!... Zresztą bądź spokojny! Ojciec otoczył ją należytą opieką...
Otocki pomyślał, że dość słaba jest ta opieka, skoro pannę przed paru godzinami spotkał na mieście i że Vera zbyt lekkomyślnie zapatruje się na te ataki, bo w przeciągu paru dni, sam był świadkiem dwóch „napadów“ obłędu. Lekko zaprotestował:
— Sądzę, należałoby ją gdzie wywieźć... Umieścić w domu zdrowia...
— Rychło to nastąpi...
— Oby jaknajprędzej! — dodał, przypominając sobie wstrętny obraz — Ryty w chustce, o wykrzywionej złością twarzy a przy niej zawodowego złodzieja.
Lecz Vera widocznie miała już dość rozmowy na temat Stratyńskiej. Krótko zapytała.
— Czy tylko tyle chciałaś mi powiedzieć?
Zdecydował się wyrzucić z siebie, co mu najbardziej leżało na sercu.

— Jeszcze nie wszystko, Vero! Są sprawy, które mnie bliżej obchodzą, niżeli losy Stratyńskiej...

55