Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

— Naprawdę!
— To spotkajmy się wieczorem?
— Nie mogę.
— Nie możesz?
— Ktoś przyjdzie do mnie...
— Kto?
— Stratyński...
— Ach! — mruknął z ironją — szczęśliwy narzeczony...
— Nie drwij!
— Prędko się z nim rozstaniesz? — dalej złośliwie zapytywał.
— Prędzej niż sądzisz!
— No.. no.
— Zapewniam...
— Brawo!...
Vera postanowiła przerwać rozmowę, zbaczającą na niepożądane tory.
— Olku! — rzekła ogólnikowo. — Powtarzam, wszystko wyjaśni się w najbliższej przyszłości... Zatelefonuję...
Lecz jego porwał nagły gniew.
— Jeśli ci na mnie zależy, spotkamy się dziś jeszcze...
— Nie mogę..
— Nie możesz? Nic cię nie obchodzi moja prośba...
— Ależ bardzo...
— A jednak nie chcesz jej spełnić?
— Powtarzam, nie mogę...

Powoli, pragnąc ją dotknąć, wycedził:

57