Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

— Miał rację... ten malarz... Ty grzesznico o krwawych ustach...
— Ach! — padł bolesny okrzyk w odpowiedzi i Vera odłożyła słuchawkę...
Więc tak!
Zdecydowana kłótnia! Może wogóle zerwanie na zawsze.

Otocki rzucił się w fotel i przez długą chwilę pozostał w zadumie. Później jął palić nerwowo papierosa za papierosem.
Stało się to, co oddawna przewidywał.
Kapryśna pani, gdy szał minął, konsekwentnie dążyła do zakończenia znajomości — a on tylko swem odezwaniem się, przyśpieszył ten koniec.
Ha, trudno...
Może i lepiej... Toć jaka z nią przyszłość...
Lecz mimo, że Otocki starał się pocieszyć samego siebie przeróżnemi logicznemi wywodami, pomimo, że doskonale zrozumiał, że w żadnym razie nie jest odpowiednim dla Very małżonkiem, ani też na dłuższą metę kochankiem — rozum mówił, co innego — a zmysły, co innego.
Z prawdziwą niekonsekwencją męską, im bardziej starał się wybić sobie z głowy „grzesznicę“ — tem bardziej ją pożądał...
Aż zaklął ze złości...

Gdy tak siedział zadumany w fotelu, wydało mu się, iż jest ona tuż, że opiera się o niego, że czuje nawet oszałamiający aromat perfum i woń rozkosznego ciała.

58