Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

Halucynacja na tyle była silna, że wzdrygnął się cały.
— Brr...
Och, gdyby pochwycić teraz Verę w swoje objęcia, gdyby móc upić się pocałunkami, oszaleć pod wpływem jej pieszczot... Nigdy jeszcze Vera nie wydawała mu się tak godną pożądania, nigdy jeszcze tak nie rwał się do niej...
Nie serce to było i nie uczucie — a zmysły i raz jeszcze zmysły...
Zagryzł wargi...
Powziął postanowienie...
Niech się dzieje, co chce — on do niej pójdzie. Niespodzianie, po północy. Pójdzie — i przekona się. Bo nagle przed oczyma wyobraźni zarysował się obraz starca Stratyńskiego, trzymającego w objęciach Verę.
Chce mieć pewność...
Chytrze, jak detektyw zakradnie się i podejrzy... Nie trudne zadanie, bowiem kochanka mieszka na parterze. Jeśli okiennice nie są zamknięte... projekt uda mu się znakomicie...
Sprawdzi o której godzinie opuści ją Stratyński — i o ile naprawdę ich łączy tylko oficjalny, „narzeczeński“ stosunek — po odejściu prezesa, za wszelką cenę do Very się dostanie i w objęcia pochwyci grzesznicę...
Rozgniewa się ona zapewne bardzo. Lecz postara się ją udobruchać. Jeśli zaś to się nie uda, będzie wiedział, że „miłość“ kapryśnej bogdanki, uleciała bezpowrotnie...

Chaotyczne myśli, wirowały w głowie Otockiego,

59