Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

Mniemaj, ze zwykłą lekkomyślnością, iż w ten sposób rychlej odzyska „łaski“ grzesznicy, nie przewidując na jakie nieobliczalne skutki narazić go mógł zamiar śmiały.
Ale w skroniach pulsowała krew. W gardle zaschło od jakiegoś nieokreślonego pożądania. Ręce zaś wyciągały się same do wizji obnażonej i zalotnie, kusząco uśmiechniętej Very...
Długo, niecierpliwie mierzył krokami gabinet zanim wybiła północ.
Wtedy pochwycił za kapelusz i palto. Postawiwszy kołnierz, trawiony nerwowym drżeniem, pobiegł w stronę Alei Róż...
Przystanął przed kamienicą kochanki — i aż syknął radośnie...
W oknach światło...
Lepiej jeszcze...
Właściwie światło dobiega z sypialni Very... Tam okna są zamknięte a sztory zapuszczone.. Lecz okno sąsiedniego saloniku jest otwarte. Vera, widocznie nie znajduje się sama w domu. Bawi u niej prezes. Dlatego też nie obawia się ponownej wizyty włamywaczów i pozostawiła je uchylone...
Ach, gdybyż się prześlizgnąć...
Otocki rozejrzał się dokoła a widząc, że o tej późnej godzinie, Aleja Róż jest wymarła i pusta, jednym susem przesadził sztachety niewielkiego klombu, oddzielającego kamienicę od chodnika i znalazł się przy oknie...
Czy go nikt nie spostrzegł? Na szczęście — nie!

Musi dobrze uważać. A nuż pojawi się posterunkowy i jak przestępcę pochwyci za kołnierz.

60