Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

osłania Rytę — Ryta wychwala Verę!... Piękne towarzystwo...
Nie żałuje, że tu się zakradł... Dowiedział się prawdy!
— Cóż nam z jej strony teraz grozi? — znów wymówiła piękna grzesznica. — Bez pieniędzy, bez dowodów nie rozpocznie walki...
— Ale zawsze kompromitacja!... Moja córka błąka się po mieście, niczem ulicznica!... Podobno utrzymuje znajomości z szumowinami... Włamanie u Otockiego...
Więc i o tem wiedział Stratyński?
— A ja sądzę — odrzekła twardo — nie ustępować! Skoro zobaczy, że groźbą nic nie poradzi, to się uspokoi...
— A jeśli się całkiem zmarnuje?
— Nie wielka szkoda! — tak cicho mruknęła, iż tego wykrzyknika nie dosłyszał prezes. Był on czem innem zaaferowany.
— Dobrze masz schowane dokumenty?
— Oczywiście!
— Bo pierwszym razem, kiedy zabrała klejnoty i papiery po matce, to głupstwo... Ale gdyby się dostała do twoich...
— Nie bój się!! Drugi raz nie dokona włamania.
Więc to Ryta wówczas włamała się do Very? To była tajemnica tamtej historji, dotychczas niejasnej i dziwnej.
Ale cóż to są za dokumenty, których się tak obawia „grzesznica“?

Rychło otrzymał odpowiedź.

65