Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

go towarzysza, bo Laroche choć niemłody, był arbitralny, gwałtowny i nieznośnie zazdrosny... Widywaliśmy się często... Począł o to robić awantury... Pamiętasz...
— Pamiętam... — szepnęła.
— Aż wreszcie ten wieczór... Przypadkowo zastał mnie u ciebie... Bóg świadkiem, nie miał o co czynić ci wymówek, bośmy się zachowywali nienagannie.. Lecz zauważyłem, że siedzi wściekły. Starałem się go udobruchać... Daremnie... Wstałem, aby nie zaostrzać niemiłej sytuacji i pożegnawszy was, wyszedłem... Ledwie raczył wyciągnąć rękę... A później...
— Później... — z jej ust wyrwał się jakby jęk bólu.
— Później, opuściwszy twój pokój — mieszkałaś w hotelu, przystanąłem na korytarzu. Na myśl mi przyszły twoje opowiadania o zazdrości Laroche‘a o gwałtownych awanturach, jakie ci czynił... Jakiemś złem przeczuciem odbiły się w mej pamięci, groźne błyski w oczach Laroche‘a, które spostrzegłem, opuszczając pokój...
— Całe szczęście, bo dziś nie żyłabym może! — znów szepnęła.
— Przystanąłem i przyznaję się, zacząłem nadsłuchiwać. Nie wiele początkowo mogłem pochwycić z waszej rozmowy, bo drzwi numeru były podwójne, ale leciutko udało mi się je uchylić...
— Tak...

— Uchyliłem i posłyszałem gniewne wykrzykniki Laroche‘a! Wpierał w ciebie koniecznie, że po-

67