Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

nią... Nic dziwnego, że prezes i Vera tuszują jej sprawki... Toć Stratyńska...
Tymczasem piękna „grzesznica“ widocznie miała już dość wizyty „narzeczonego“, bo wcale niedwuznacznie, rzekła:
— Porządnie jestem zmęczona! Chciałabym się znaleźć w łóżku...
— Rozumiem! — rzekł, powstając z miejsca — nie będą cię dłużej nużył rozmową...
— Idź! — odparła, nie zatrzymując go dłużej — jutro omówimy resztę...
— Dobranoc...
Powstał z miejsca i podszedł do niej. Mimo zapowiedzi, że zamierza ją natychmiast opuścić, podniósł jej rękę do ust i długo jął całować. Posuwał się ustami od dłoni po obnażonem ramieniu, a dotychczas zafrasowana twarz, przybierała lubieżny wyraz.
— Moje ty złotko jedyne... — wyrwał mu się z ust bełkot — moja ty królowo...
Z początku nie broniła staremu tej niewinnej pieszczoty, lecz gdy Stratyński, pochyliwszy się chciał się wpić w szyję, wstrząsnął nią lekko dreszczyk obrzydzenia i usunąwszy się nieco, wymówiła.
— Wiesz... nie lubię... Nie dziś...
— Kiedy? — zacharczał prawie, ze źle tłumioną namiętnością.

— Później! — dała nieokreśloną odpowiedź i poderwawszy się z kozetki, powstała na nogi, snać pragnąc przerwać zaloty.

73