Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

— Vero!... Vero... — westchnął, przybierając po przednią poprawną pozę — jakaś ty niedobra dla mnie...
— Niedobra?
— O tak... Dręczysz ciągle...
— Przyśpieszymy datę ślubu! — kuszący śmiech zadźwięczał wesoło w pokoju.
— Wciąż obiecujesz... a odkładasz... — mruknął.
Nic nie odrzekła na tę wymówkę, tylko dalej uśmiechając się zagadkowo, podeszła do drzwi prowadzących do przedpokoju.
Była to wyraźna wskazówka.
— Dobranoc! — powtórzył i wślad za nią skierował się w stronę wyjścia.
Otocki odetchnął. Choć zły był porządnie na Verę za sprawkę z walizką — bądź co bądź nie wiedział, jak się zachować, gdyby nastąpiło to, co mogło nastąpić:
Czy powstrzymałby falę ogarniającej go zazdrości i potrafiłby spokojnie opuścić mieszkanie...
Lecz na szczęście...
Nie kłamała Vera. Istotnie tylko „narzeczeński“ stosunek łączył ją ze Stratyńskim. Lecz czemuż jest tak obojętna dla Otockiego?
Jeśli Vera ma go dość — nic to nie zmienia samej postaci rzeczy.
Więc...
Wyjść teraz do Very i powiedzieć wprost, co myśli o jej postępowaniu, lub też, korzystając, iż odprowadza prezesa, wyślizgnąć się niespostrzeżenie z mieszkania.

Kusiła go rozmowa z „grzesznicą“, a wstyd było

74