mienił się w oburzenie, a krew nagłą czerwienią zabarwiła jej policzki.
— Vero, przyznaję się.. wskoczyłem przez okno.
— Niczem złodziej...
— Byłem zazdrosny... Unikałaś mnie... Pragnąłem za wszelką cenę cię ujrzeć.
— I podsłuchałeś całą rozmowę?
Otocki skinął głową.
Zacięła usta. Znać było, iż walczy w niej gniew za niedyskretne wtargnięcie do domu z obawą, iż nazbyt wiele przejrzał tajemnic.
— Więc wiesz?
— Wiem — odparł, nie mogąc pohamować się dłużej — że udawałaś miłość, czy też szał, pragnąc zamienić walizki...
— Nie udawałam...
— Hm... Dziwne... Gwałtowne uczucie ostygło, kiedyś spełniła swe zadanie!... Czy to był ładny postępek, Vero?...
— Jaki? — udała, iż nie rozumie.
— Owa historja! No i później... — mówił teraz w podnieceniu. — Prosiłaś panią Lalę Turowską, aby zapoznała ciebie ze mną, dowiedziawszy się od... tego... Waryńskiego, że Ryta nocowała u mnie i zapewne pozostawiła kufereczek...
— Jaka Ryta?
— Udajesz, że nie rozumiesz... Córka Stratyńskiego...
— A... prawda... Stratyńska... — wycedziła przez perłowe ząbki, poczem jakgdyby dopiero przy-