Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

pomniawszy sobie, że w zbyt negliżowym stroju przyjmuje kochanka, podeszła do kozetki i wdziała z powrotem poprzednio zrzucony szlafroczek.
Na jej twarzy nie znać już było żadnego zmięszania, raczej widniało mocne postanowienie.
— Stratyńska... — powtórzyła.
— Tak! — zawołał, zapalając się coraz bardziej — Celowo zapoznałaś się ze mną! A zapoznawszy się udawałaś miłość, namiętność, uczucie, maniłaś obietnicą dłuższego stosunku, ba, nawet małżeńskiego związku, aby skorzystawszy z mego uśpienia, wykraść walizeczkę...
— Istotnie wykorzystałam twoje uśpienie! — szepnęła, nie uważając za stosowne dodawać, iż wywołała je sama opiumowanemi papierosami.
— Skoroś dopięła celu, raz jeszcze pojawiłaś się dla przyzwoitości, chcąc mi wytłomaczyć, że osóbką, która pozostawiła żółtą torebkę, nie była Ryta... Później nastąpiło całkowite „ochłodzenie“ znajomości... a gdyśmy rozmawiali telefonicznie, słyszałem jedynie wykręty... Niedawno jeszcze potwierdziłaś moje przypuszczenia, że Stratyńska jest obłąkana, wiedząc w rzeczy samej doskonale, że to awanturnica, szantażystka, która i na twoją zgubę czyha...
— O... — mruknęła — wiele dałaby za to, aby mnie zgubić!

— Widzisz więc sama, Vero! Czy ładnie postępowałaś ze mną? Bardzo nieładnie! Ciągłe kłamstwa, oszukiwania, wykręty... Darowałbym ci jeszcze, gdybym wiedział, że to był kaprys mimolotny. Szał nagle przychodzi i nagle znika! Ale w podobnie pod-

77