Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wtedy nie wiedziałeś jeszcze! Wierzaj mi, nie mogłam inaczej postąpić, niźli postąpiłam...
Choć Otocki musiał przyznać w duchu rację niektórym argumentom, nie zupełnie zgadzał się z dalszemi wywodami.
Kobieta, która się oddaje mężczyźnie li tylko, aby uśpić jego czujność i odnieść korzyść, w postaci wykradzenia walizki, zaiste nie wiele się różni od sprzedajnej dziewczyny.
Ogarnął go nagły wstręt do kochanki.
— To ohydne! — zawołał.
Policzki Very znów zabarwił rumieniec. Znać było, iż przykrość sprawiły jej te słowa.
— Nie mów tak... — wybiegł cichy szept.
— Jakżeż nie mam się w ten sposób wyrażać! — wyrzucał z siebie gorączkowo. — Zachowałaś się wstrętnie... Niczem ulicznica.. Podle... Brzydzę się tobą...
— Olku...
Lecz nawet pełne błagalnej prośby spojrzenie, nie zdołało rozgniewanego pisarza udobruchać.
— Podle! — powtórzył. — I choć nie bardzo ładnie, żem zakradł się do twego mieszkania i podsłuchał rozmowę, nie czynię sobie wymówek... Rad jestem, żem poznał prawdę... A teraz, skoro ci wszystko wypowiedziałem, co mi leżało na sercu, pozwól, że cię pożegnam!... Sądzę, na zawsze!...
Odwrócił się, nie wyciągnąwszy nawet do Very ręki, kierując się w stronę drzwi.
Raptem ona zawołała gwałtownie.

— Zostań! —

79