Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

na mnie duże wrażenie... Nie bądź zarozumiały! Nie abyś miał być tak wyjątkowo urodziwy i każda kobieta na sam twój widok szalała... Z innych względów wprost oczu nie mogłam oderwać od ciebie... Wciąż rzucałam spojrzenia ukradkiem... Przypomniałeś mi kogoś, kogo znałam przed laty i z kim mnie łączyło silne uczucie... Kim był ten człowiek... mniejsza o to... Obecnie nie żyje... Mówiłam ci, zdaje się, raz już o tem...
Nuty niekłamanego wzruszenia dźwięczały w gło sie pięknej kobiety. Otocki skinął głową. O owem podobieństwie wspominała istotnie, podczas pierwszej wizyty w jego mieszkaniu.
— Oto, cały sekret — wyrzekła po chwili milczenia, otarłszy chusteczką łzę, która zabłysła w jej oku — Oto cała tajemnica! Temu podobieństwu zawdzięczasz, że zainteresowałam się tobą i że zostałam twoją kochanką. Pragnęłam choć na moment wskrzesić przeszłość... Potrafiłabym, inaczej również odzyskać kufereczek.
Bynajmniej nie kłamała Vera. Toć równie dobrze mogła uśpić Otockiego narkotyzowanemi papierosami i uniknąwszy sceny miłosnej, — zręcznie wynieść żółtą walizeczkę, nie narażając się na żadne podejrzenia.
Widząc, że nie przerywa jej ani słówkiem tych wyznań — dalej jęła tłomaczyć:
— Z chwilą, gdy pomiędzy nami to się stało, co się stało... poczęłam głębiej się zastanawiać... Nie chodziło o ciebie, a o mnie...

— Kaprys minął? — przerwał złośliwie.

82