Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie ironizuj, Olku! Rozważałam, czy potrafię zapewnić ci szczęście...
— Szczęście?
— Oczywiście! Uważaj dobrze... Nie chcę cierpieć!
— Ty, Vero, masz cierpieć?
— Tak! Gdybyśmy się znali dłużej, przywiązałabym się do ciebie mocno. Niegdyś cieszyły mnie pieniądze, dziś budzą one we mnie wstręt... Słyszałeś moją rozmowę ze Stratyńskim... Słyszałeś, jak mało mi na tem zależy, aby rychło zostać żoną tego bogatego dziada... Słyszałeś, iż pragnę się zrzec zapisu Laroche‘a.. Od paru dni nastąpił we mnie jakiś przełom... Przódy zastanawiałam się, czy umiem zastosować się do skromnych warunków bytu, czy czułabym się dobrze, jako żona biednego literata... Dziś mogę powiedzieć stanowczo... tak! Nie straszy mnie skromny byt... Ale...
— Ale? — powtórzył.
— Jakbyś ty się zachował... Właściwie nie posiadam nic... Czy rychło nie obrzydnie ci Vera, którąś znał otoczoną przepychem, a ubraną w tualety od pierwszorzędnego paryskiego krawca, gdy nie będzie jej już zdobił ten luksus, gdy zamieni się w zwykłą gosposię...
— Jak możesz tak mówić!

— Wiem, co mówię! Wy panowie literaci, tylko w powieściach wynajdujecie duszę w niewieście, w życiu musi ona działać na wyobraźnię, lub na zmysły... Żona rychło schodzi na drugi plan.

83