Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przestań, Vero! — zawołał z niekłamanem oburzeniem.
— Pozatem jest i sprawa druga! — odrzekła, nie zwracając na jego wykrzyknik uwagi.
— Jaka?
— Moja przeszłość!
— Cóż przeszłość ma do naszej miłości?
— Bardzo wiele! Przez niejedno przebyłam w życiu niejedną mogliby ci przynieść o mnie plotkę... Przysięgam, nie popełniłam nigdy podłości, lecz życie moje nie było żywotem arcy cnotliwej kobiety... Nie zniosłabym wymówek.
— Vero! Pocóż o tem wspominasz! Czyż sądzisz, żem taki naiwny i nie domyślam się wielu rzeczy... Ale, zapewniam... co było, dla mnie nie istnieje.. Jabym się ośmielił ci czynić wymówki?
— Tak rezonujesz dziś, pod wpływem namiętności... Lecz za rok... dwa...
— Słowo honoru!
— Nie dawaj słowa honoru! — odparła, nie zważając na jego gwałtowny protest — Oto, teraz rozumiesz, czemu się wahałam, czemu cię unikałam przez te dni.. O ilebyśmy się częściej widywali, przyzwyczalibyśmy się nawzajem do siebie i trudniej nam byłoby zerwać...
— Pocóż zrywać?
— Dla naszego dobra, Olku! Powtarzam, nie chcę być nieszczęśliwa...

— Raz jeszcze ci tłomaczę, że wszystkie twoje zastrzeżenia są śmieszne... Kochałbym zawsze moją złotą Veruchnę, nosiłbym na rękach... dałbym się za

84