Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

czekajmy! Chcę być twoją... a boję się... Zaczekajmy! Życie rozwiązuje czasem najzawilsze sprawy!
— Długoż mam czekać?
— Nie wiem!... Dzień... dwa... Dopóki się nie uspokoję! Olku! — tu w jej wyrazistych oczach zarysowała się obawa. — Przeczuwam rychłą śmierć... Nie nacieszysz się twoją Verą...
— Nic nie rozumiem? Jesteś chora? Grozi ci niebezpieczeństwo?...
— Żadne...
— Skoro żadne nie grozi, czemuż smutne przeczucia?
Lecz Vera znów nie dała odpowiedzi. Przypadłszy do kochanka, otoczyła go mocno ramionami, a czerwone usta szeptały namiętnie:
— Obecnej chwili nikt nam nie odbierze!... Pragnę cię, pożądam... Zapomnijmy o wszystkiem... Jesteś moim, Olku...
— Słu... — coś jeszcze chciał odrzec.
Lecz krwawe wargi już wpiły się w jego usta, zmuszając do milczenia.
Nie bronił się dalej... Długi pocałunek rozbijał poprzednie refleksje, odbierał panowanie nad sobą, przyprawiał o szał...
Chwilę trwali, zwarci w niemym uścisku.
— Nie oddam cię nikomu i niczemu, Vero!... — wybełkotał wreszcie.
Ona usunęła się na otomanę, blada, z napół przymkniętemi oczami.

Z ramion jej spadł, ledwie osłaniający ciało szlafrok...

86