Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

Leżała, niby uśpiona, a kusząca...
Otocki pochylił się nad kochanką...

Kiedy Otocki opuszczał w parę godzin później mieszkanie Very, przemknąwszy, jak cień, obok zaspanego dozorcy — tak był zatopiony w myśli własnej, iż nie zauważył pewnego, bardzo znamiennego szczegółu.
Mianowicie z mroku wyłonił się mężczyzna i spojrzał wślad za nim z nienawistnym wyrazem.
Potem, zacisnąwszy dłonie, wykonał ruch, jakgdyby zamierzał dogonić go i nań się rzucić — lecz wnet pohamował się i cofnął.
Próżno było żądać od pisarza, aby zauważył tę milczącą scenę. Szedł z pochyloną głową, wciąż pod wrażeniem pieszczot Very, trapiony dumami, co w rzeczy samej miało oznaczać jej postępowanie...
Szał, który działa, jak haszysz? Szał, dający mimolotne zapomnienie? Czyż jeszcze tai coś przed nim, czy też uległa niezwykłemu zdenerwowaniu? Przeczucie śmierci? Z jakiej racji?
Czuł, że nie potrafi rozstać się z Verą, a jej zastrzeżenia, co do dalszego współżycia uważał za śmieszne i błahe...
Och, byle przywiązać Verę do siebie, reszta ułoży się jakoś...
Tymczasem...
Tymczasem mężczyzna, śledzący Otockiego, przystanął w niepewności...

Zadziwiłby się bardzo kochanek Very, gdyby rozpoznał bliżej rysy tajemniczego jegomościa. Był

87