Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

szcze zechcesz mi wytłomaczyć, jakie ty masz prawa do mnie...
— Przeszłość!
— Przeszłość? Et, chyba odwdzięczyłam ci się dostatecznie...
— Tak sądzisz?
— Sądzę, że jeśli miałam względem ciebie pewne zobowiązania, zrewanżowałam się stokrotnie...
— Zrewanżowałaś się?
— Najzupełniej.
— No... no....
Ton Waryńskiego podrażnił „grzesznicę“.
— Zgoda! — zawołała — Wskrześmy stare dzieje... Obrachunek od początku... Rzeczywiście, występowałam przed dziesięciu laty na Węgrzech, jako woltyżerka w cyrku, ty również tam byłeś artystą... ujeżdżałeś konie... Bobiliśmy wspólnie „numer“, przenosząc się z miasta do miasta i rychło stałeś się moim kochankiem...
— Bo byłem ci potrzebny!
— Ty, potrzebny? Przypomnij sobie dobrze.... Kto kazał mi się poznawać z bogatemi adoratorami, kto kazał mi ich „naciągać“ na znaczniejsze sumy, a potem sobie pieniądze oddawać...
— Myślałem o przyszłości!

— Ładna przyszłość! Wykorzystywałeś mnie najzwyczajniej, odgrywając niecną rolę... Byłam młoda, głupia, niedoświadczona, bez rodziny... Łączyło nas niby wspólne pochodzenie, boś ty był polakiem, ja na pół polką... Kiedy trochę zmądrzałam, otwo-

90