Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

rzyły mi się oczy i zapragnęłam się z pod twojej opieki wyzwolić...
— Bo znalazłaś zamożnego starca!
— Znalazłam człowieka, który chciał mnie wyrwać z bagna... Znalazłam człowieka, który nie zawahał się dać mi swoje nazwisko... Działo się to w Budapeszcie... Był nim magnat, baron Gerlicz... Otrzymałeś, zdaje się wówczas porządne odszkodowanie...
— Hm... no... tak — bąknął, nieco zmięszany.
— Nie widzieliśmy się później przez szereg lat...
— Wczasie których dobrze używałaś życia! — odciął się ironicznie.
Vera zaczerwieniła się lekko.
— To niema nic do rzeczy...
Jak w kalejdoskopie, przed oczami wyobraźni przemknęły jej dalsze losy.
Niezbyt szczęśliwe małżeństwo z Gerliczem. Ach, ta różnica wieku! Wieczne sceny i kłótnie. Dalej poznanie się gdzieś w nadmorskiej miejscowości we Francji z młodym poetą — tym, który był tak podobny do Otockiego. Pierwsza miłość w życiu Very. Niestety, tak krótka... Miłość, zatruta ciągłem śledzeniem przez starego męża i chorobą kochanka... Wreszcie śmierć poety...

Łza zabłysła w jej oku... A później... Później wstydzi się sama przed sobą tego okresu życia... Jakby pragnąc zapomnieć o tej śmierci — szaleje... Niby mści się na starym mężu za nieszczęście, które ją spotkało, mści się zato, iż jest przykuta do starca. Gerlicz jednak kochał Verę po swojemu. Jej wybryki ciężko odbiły się na jego zdrowiu i zmarł kiedyś

91