Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

— Służę kuzynce!
— Very well! Tańczmy!
Po chwili już sunęli śród różnobarwnych par, na środku sali. A Peggy, w swej zielonej, harmonizującej ze złotem włosów, wieczornej sukience i srebrnych pantofelkach była tak efektowna i ładna, że niejedne z zachwytem odwracały się za nią oczy.
Spostrzegł to Dżordżo i coś go tknęło w serce. Postanowił wykrzystać sam na sam z kuzynką, bo w domu, stale ktoś im asystował i nieco posunąć naprzód swoje sprawy. Czyż wiecznie, miał dla niej pozostać, tylko nic nie znaczącym adjutantem, którego się toleruje, jako miłego towarzysza na przechadzce, lub dancingu? Tu, zbiegały się jego myśli z ojcowskiemi myślami, choć znajdowali się jeden od drugiego daleko.
— Jak ładnie tańczy, kuzynka! — rozpoczął ofensywę. Posłyszał srebrzysty śmiech w odpowiedzi.
— Poczynasz komplementy mi prawić mój Dżordżo — odparła poufale, bo chociaż on tytułował ją wciąż kuzynką, ona z właściwą sobie swobodą już nazajutrz po przyjeździe, mówiła Renie i jemu, po imieniu — Cóż, kiedy przywykłam do nich! Nieraz mi powtarzano w Ameryce, że ładnie tańczę!
— Ależ, rozbałamucona! — pomyślał, a głośno dodał — To nie komplement, a szczera prawda!
— Ha... ha... — śmiała się coraz głośniej — Zaraz mi powiesz, że jestem zachwycająca! Hallo Dżordżo? — dorzuciła, patrząc na jego osłupiałą minę — Co ci jest?
— Bo... istotnie... — bąknął.
— Całe nieszczęście — wydęła kapryśnie wargi, jak to często było w jej zwyczaju — ja wszystkim się podobam, ale mnie nie podoba się nikt! I nie

97