Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

Tańczył więc, w dalszym ciągu, nadrabiając miną i starając się zdawkowym uśmiechem pokryć wenętrzne wzburzenie, gdy wtem Peggy, rozglądająca się swobodnie po otoczeniu, lekko trąciła go w ramię i zapytała.
— Nie znasz tego pana? Przygląda mi się natarczywie!
Dżordżo obejrzał się mimowolnie i drgnął. Przy wejściu stał hrabia O‘Brien, jak zawsze elegancko ubrany i jak zawsze wytworny i przez monokl, nieco arogancko obserwował tańczących.
— Owszem! — odparł niechętnie — Znam go! Hrabia O‘Brien!
— Hrabia O‘Brien! — powtórzyła — Bardzo przystojny mężczyzna!
— Podoba się kuzynce?
Zajrzała mu prosto w oczy.
— Wiesz — padło z jej ust nagle niespodziewane zdanie — to właśnie, ten typ zewnętrznie, o jakim ci mówiłam!
— Ach! — mruknął Dżordżo i jeszcze chiał coś dodać, lecz ugryzł się w język.
Teraz O‘Brien, nie był dlań wykwitnym arystokratą, ale zwykłym, świetnie zbudowanym awanturnikiem, w którego wzroku wyczytać było można, że nie cofnie się przed nikim i niczem.
— Przedstawisz mi go! — raptem zabrzmiał kapryśny rozkaz Peggy.
— O...owszem! — bąknął Dżordżo, bez zbytniego zachwytu.
W tejże chwili umilkła muzyka. Młody Grąż powrócił wraz z Peggy do swego stolika, lecz postarał się usadowić ją tak, by znalazła się odwrócona placami do O‘Briena, on zaś sam umyślnie nie patrzył w jego stronę. Natomiast, z sztucznem ożywieniem jął zabawiać rozmową kuzynkę.

99