Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

Postanowił przerwać jej złudzenia. Szkoda tylko — wypalił — że to typ niewyraźny!
Szeroko otworzyła ze zdziwienia oczy.
— Niewyraźny?
— Nie wiadomo — galopował dalej — ani skąd pochodzi, ani z czego żyje!
Cień jakiś przebiegł po twarzy Peggy.
— Dziwię się bardzo — odcięła — że wy tu, w Polsce, utrzymujecie stosunki z niewyraźnymi ludźmi!
Dżodżo się speszył.
— Ot, taka przypadkowa, klubowa znajomość...
— Tem więcej! Jesteście potem narażeni, że tańczą z waszemi kuzynami... no i podobają się im...
— Kiedy...
— My, w Ameryce postępujemy inaczej! Ludzi niewyraźnych nie dopuszczamy do naszego towarzystwa! Tak, my stupid boy! Mój głuptasku! A O‘Briena obgadujesz niesłusznie! Sama już zdążyłam wyrobić sobie o nim zdanie!
Młody Grąż, zły zamilkł.
Tymczasem, przy stoliku przy którym pozostała Rena z O‘Brienem, potoczyła się dość dziwna rozmowa i Peggy zdumiałaby się mocno, gdyby ją mogła posłyszeć.
Bo, nagle Rena, która znów siedziała, na pozór obojętnie, pochyliła się blisko w stronę hrabiego.
— Jak pan śmiał podejść do mnie? — wyszeptała.
— Śmiałem! — odparł, patrząc jej prosto w oczy i nie zmieniając swego dumnego, nieugiętego wyrazu twarzy.
— Po tem?
— Oczywiście! I mylisz się bardzo, jeśli sądzisz,

104