Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

rad, że musi go zapoznać z krewniakiem, zanim amerykańskiego miljonera w swe sieci wciągnął, uprzejmie przedstawił — Inżynier Ordecki! Mój najbliższy pomocnik!
Kolbas wyciągnął ina powitanie serdecznie rękę. Spodobała mu się odrazu otwarta i energiczna twarz inżyniera. Lubił ludzi, o podobnej powierzchowności i do takich miał największe zaufanie.
— Jestem Kolbas! — odrzekł. — Krewny dyrektora Grąża! Bardzo mi przyjemnie poznać pana! Siedzimy tu, właśnie we trójkę z panem Matakiewiczem i badamy papiery „Atobudu“. Prawdopodobnie, wejdę do waszego przedsiębiorstwa, jako wspólnik, to będziemy pracowali razem, panie Ordecki!
— Ach, tak! — bąknął tamten, obrzucając dość obojętnym wzrokiem postać polaka-amerykanina.
Słyszał on już przedtem od Matakiewicza o tym niezwykle bogatym krewniaku Grąża i poczynał się teraz domyślać, że to nadzieja na jego przyjazd sprawiła taki radosny przewrót w „Atobudzie“ i że przyobiecane kapitały, miały zapewne nadpłynąć z kieszeni Kolbasa. Coraz więcej rozjaśniało mu się w głowe Toć „Atobud“ w jego mniemaniu, do niedawna był więcej, niźli podejrzanem przedsiębiorstwem.
— Ach, tak! — powtórzył, raz jeszcze mierząc Kolbasa oczami.
Przyznawał teraz w duchu, że i on sprawił na nim w przeciwieństwie do Grąża, do którego czuł oddawna odrazę — bardzo dodatnie wrażenie.
— Z papierów i kosztorysów wynika — mówił tymczasem Kolbas — że „Atobud“ kwitnie! Doprawdy, powinszować! W takich ciężkich czasach, kiedy większość najpoważniejszych przedsiębiorstw jest zachwiana, wy panowie, rozwijacie się pomyślnie! Sądzę, że gdy dojdę tu z mojemi kapitałami, stan ten jeszcze zmieni się na lepsze.

108