Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

czas, kiedy wychodziła od Wendenowej, sądząc, że jest u niej po raz ostatni. I on, stamtąd wychodził wraz z komisarzem Dymskim, a wiedziała, jak bardzo Wendenowa obawiała się tej wizyty. Łączyły się może ich interesy, może ona mogłaby mu służyć niektóremi informacjami, a on za to stanąłby w jej obronie. Bo ojcu, ani Dżordżowi nie mogła wyznać wszystkiego. A im więcej myślała nad tragedją, tem silniejszego nabierała przekonana, że obydwoma wypadkami jedna kierowała ręka. Tak, jedna ręka. Lecz teraz było już niemożliwe porozumienie się z Ordeckim.
— Hm! — mruknęła Rena. — W takim razie musiałam się przesłyszeć! Nie będę przeszkadzała panom w pracy!
Zawróciła i chciała już odejść, gdy wtem zatrzymał ją Grąż. Teraz spostrzegł dopiero, że córka jest dziwnie zmieniona i blada i uderzyło go jej postępowanie.
— Reno! — zawołał. — Czyś ty nie chora?
— Nie! — drgnęła lekko. — Czemu pytasz o to, papo?
— Źle wyglądasz!
— Mam od rana migrenę, ale już przechodzi! Sądzę, że przechadzka uleczy mnie do reszty! Dowidzenia.
Sądziłem, że znajduje się tu Peggy! — skłamała, czując, że musi dać jakieś wytłumaczenie swej niezwykłej wizyty.
— Peggy? — zdziwił się z kolei Kolbas. — Ależ, ona nawet nie wie, że jestem w biurze!
Jakby unikając dalszych zapytań, szybko wybiegła z gabinetu.
— Coraz dziwaczniejsza robi się ta Rena! — pomyślał, patrząc w ślad za córką — Będę musiał zwrócić na nią baczniejszą uwagę!

111