Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niewiadomo!
Rena straciła cierpliwość.
— Wyjaśnijmy — zawołała, podniecona — nareszcie, tę całą sytuację! Czegóż wy odemnie chcecie. Toć, od miesięcy szarpię się daremnie w waszych sieciach i gdy sądziłam, że wszystko skończone, od początku się zaczyna!
— Może! — rzucił brutalnie mężczyzna.
— Wciągnęliście mnie — mówiła — a jej policzki poczynały czerwienieć z gniewu — do tej waszej spelunki pod pozorem „artystycznych“ zebrań! Pan O‘Brien udawał, na początku zakochanego! Byłam lekkomyślna, żądna silnych wrażeń i jakżeż odpokutowałam zato! W czasie jednej z waszych orgji, upoiliście mnie narkotykiem, straciłam przytomność! Co dalej się działo, nie wiem, lecz wy twierdziliście później, że miałam popełniać rzeczy ohydne, na samo wspomnienie, których dławi mnie wstyd!
— Tak było!
— Czy tak było, czy nie było, powtarzam, nie wiem, bo nie jest wykluczone, że pani Wendenowa umyślnie przesadzała niektóre fakty, by tem większego napędzić mi strachu! Dość, że groźbą rewalacji o tych moich „rozpustnych bezeceństwach“ trzymaliście mnie długo w waszych szponach.
— Hm?.. — mruknęła złośliwie Wendenowa.
— Trwało to dotąd, póki sądziliście, że ojciec mój jest bardzo bogatym człowiekiem i groźbą skompromitowania jego córki będzie można szantażować. Wreszcie, pan O‘Brieu, posiadający znakomite informacje, doszedł do przekonania, że ojciec mój w przededniu bankructwa! Nie omieszkał mi o tem cynicznie zakomunikować, a był w tym wy-

114