Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

z niem i pierwsze blaski latami ulicznych. Już tak późno? Po dziewiątej. Pracował blisko dwie godziny. A Lili jeszcze nie wróciła?
Poczuł nagle wyrzut sumienia. A nuż kto ze służby skradł u Słodowskiej biżuterję i Lili jest narażona na przeróżne przykrości? Pocóż inaczej siedziałaby tak długo? Jego obowiązkiem jest pójść i jej pomóc.
Nie namyślając się, pochwycił kapelusz oraz laskę i wybiegł z domu. Znał, na szczęście, adres Słodowskiej. Mieszkała na Złotej, podczas, gdy Ordeccy na Żórawiej wynajmowali mieszkanie.
Choć z Żórawiej na Złotą droga niezbyt daleka nie mógł pohamować swej niecierpliwości i wskoczył do pierwszej napotkanej taksówki. Samochód pomknął szybko i rychło się znalazł przed wskazaną kamienicą.
Ordecki paru susami wpadł na pierwsze piętro i zadzwonił.
— Czy zastałem panią Słodowską? — zapytał, nie poznając w półmroku przyjaciółki Lili, która sama otworzyła mu drzwi.
— To ja! — odrzekła — A, pan Ordecki! Cóż pana sprowadza o tak późnej porze? Jakieś zlecenie od żony?
— Przecież Lila jest u pani!
— Lila u mnie? — niekłamane zdziwienie zabrzmiało w głosie wysokiej, przystojnej, trzydziestoletniej, nieco wyzywająco umalowanej kobiety — Na oczy jej nie widziałam!
— Nie widziała pani? — wybąkał — A biżuterja. Te kosztowności, które miała tu pozostawić?
— Lili pozostawiła u mnie kosztowności? — wzruszyła ramionami piękna pani — Jakie? Nic o tem nie wiem! Powtarzam panu, że nie widziałam pańskiej żony...

8