Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

była pewna swego zupełnego triumfu.
— A coby było — groźny wykrzyknik wydarł się z jej piersi — gdybym o moich spostrzeżeniach zawiadomiła Ordeckiego? Zestawiając dzieje Lili z mojemi dziejami, wysnułby bardzo ciekawe wnioski! Sądzę, że zainteresowałyby mocno i policję!
Podczas, gdy Wendenowa gryzła nerwowo wargi, awanturnik na chwilę nie stracił swego spokoju. Podniósł się raptem z otomany, na której wciąż leżał i niedbale zbliżył się do Reny.
— Może to pani spokojnie uczynić! — syknął — Tylko radzę obejrzeć sobie przedtem te fotografje! Wówszas, przekonasz się sama droga Reno, czy posiadamy przeciw tobie kompromitujące dowody!
Wyjął powoli portfel z kieszeni, wyciągnął stamtąd jakąś odbitkę.
— Proszę.
Zabiło w niej przyśpieszonym tętnem serce i mimowolnie wysunęła rękę.
— Cóż to za fotografja?
Spojrzała, lecz, choć krótki to był rzut oka tylko, to co zobaczyła, było tak potworne, że policzki jej poczerwieniały, a z ust wypadł jęk.
— Ach!
— Niech pani dobrze obejrzy! — drwiąco zachęcała ją Wendenowa.
Nie potrzebowała tej zachęty, Wzrok jej wpijał się w tę ohydną odbitkę i nie wierzyła własnym oczom. Na obrazku, widniała naga kobieta, w pozie tak wyuzdanej i haniebnej, że ważyć się na nią mogła tylko istota, wyzuta ze wszelkiego poczucia moralności, lub ostatnia ulicznica. A kobietą tą, była Rena... Rena córka dyrektora Grąża! Nie mo-

118