Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

— W czem się ma objawiać moje posłuszeństwo? W tem, abym znowu uczestniczyła w podobnych ohydach! Przenigdy!
Siadł obok niej na krześle.
— Posłuchaj, Reno! — oświadczył — Pocóż zaraz wszystko zamieniać w dramat, skoro zażądamy od ciebie niewiele! Spełnisz pewne nasze zlecenie, a później będziesz wolna! Zwrócimy ci wszelkie kompromitujące dowody i zobowiążemy się nigdy cię nie prześladować..
— Ale, o cóż chodzi? — zapytała, z budzącą się w sercu nadzieją.
Uczynił pauzę, poczem rzucił nagle.
— Ta młoda osóbka, zdaje się Peggy, którą wczoraj poznałem jest twoją bliską kuzynką i bardzo zamożną panną?
Pobladła.
— Cóż to ma do rzeczy!
— Jej ojciec — mówił, jakgdyby nie posłyszał wykrzyknika Reny — zebrał grube miljony w Ameryce. Podobno zamierza się przenieść do Polski.
— Widzę, że zebrał pan świetne informacje! — zauwarzyła, będąc przekonaną, iż tych szczegółów nie mogła mu wczoraj powtórzyć Peggy — Świetne!.. Lecz nacóż w tę całą historję, wplątywać osobę mojej kuzynki.
Spojrzał, niby zdziwiony jej niedomyślnością.
— Pragniemy — wyrzekł twardo — by poczęła ona bywać tutaj!
Nareszcie, rozjaśniło się w głowie Reny.
— Ach! — oburzyła się gwałtownie — Więc, niedość wam mojego upadku, pragniecie i tę, nieszczęsną zgubić? Czyńcie, co chcecie, ja do tego nie przyłożę ręki?
Znów cień uśmiechu przebiegł po zimnej twarzy O’Briena.

120