Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pocóż zaraz gromkie słowa! — wymówił — Wtrącić w nieszczęście? Zgubić? Uważamy, poprostu, że stary Kolbas jest na tyle zamożny i tak kocha swą jedynaczkę, że nie zrobi mu najlżejszej różnicy zapłacić pewien okup za córkę!
— Nowe łajdactwo! — nie mogła się powstrzymać od gniewnego okrzyku.
Lecz on, odparł spokojnie.
— Nie obawiaj się! Nie zabierzemy jej całego majątku! Pozostanie jeszcze dość i dla twego brata Dżordża! Bo wiemy, że i on urządza ze swej strony na Peggy polowanie, by bogatym ożenkiem ratować siebie i waszego ojca od bankructwa, a kto wie, może i kryminału! Właściwie Reno, nie masz się czego oburzać! Wasza rodzina, aby zdobyć miljony działa oszustwem, pozorami bogactwa kryjąc ruinę, my działamy wprost, szantażem! Obie drogi prowadzą do jednego celu!
Zostało to wypowiedziane z taką brutalną szczerością, że policzki Grążanki spąsowiały.
— Więc i dla Dżordża pozostanie! — mówił O‘Brien dalej — A gdy Peggy zostanie skompromitowana, ułatwi to tylko zadanie, Dżordżowi! Wywietrzeją jej kaprysy z głowy i nie będzie zadzierała nosa do góry! Bo, obecnie, traktuje ona go tak, iż wątpię, by rychło zgodziła się wyjść zań za mąż!
Rena zgnębiona milczała. Tymczasem awanturnik, prostą drogą zmierzał do celu.
— Żądamy tedy — płynęły bezczelne frazesy — abyś nie przeszkadzała nam w tych planach! Zbyteczna jest nawet twa bezpośrednia pomoc. Nie ty, ściągniesz tu kuzynkę, a ja wszystko wykonam! Zauważyłaś, prawdopodobnie, jakie wczoraj wywarłem na niej wrażenie! Kapryśny ptaszek wpadł w chytrze zastawione sidła i nie wydostanie się z nich, dopóki nie połamie skrzydełek.

121