Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

stanie w tym pokoju, stanie się coś strasznego. Może podbiegnie do okna, wybije szybę i przez okno wyskoczy? Szła w milczeniu, chwiejąc się na nogach i kierując do wyjścia.
— Więc zgoda Reno! — wymówił jej wślad, jakby domyślając się, że przełamał ją ostatecznie.
— Nie.. nie.. nie wiem.. — pobiegł cicho szept po gabinecie.
Rychło Rena znikła z przedpokoju i rozległo się trzaśnięcie frontowych drzwi.
O‘Brien począł się śmiać.
— Choć nie posłyszeliśmy — zawołał — z ust panienki jasnej odpowiedzi, jestem przekonany, że spełni wszelkie nasze żądania i jutro wybiorę się tam z oficjalną wizytą! Och, o ileż ona słabsza od Ordeckiej i nie odważy się nigdy na szaleńczy krok!
Po wykrzywionej ironicznie twarzy Wendenowej, poznać było można, iż zgadza się ona całkowicie ze zdaniem swego towarzystwa.
Tamten tymczasem mówił z triumfem.
— Długo czekaliśmy na podobną sposobność i wreszcie ta sposobność nam się przydarzyła. Peggy posiada naprawdę miljony! A pozatem, jest uroczą panną!
Uśmiechnął się z cynizmem wymawiając te słowa.
Wendenowa skinęła głową.
— Tak! — rzekła — Nareszcie, nasunął się nam pierwszy poważny „interes“! Bo, te dotychczasowe zarobki po kilka tysięcy, daleko nas nie zaprowadzą! Ryzyka dużo, policja już jest na naszym tronie, lada chwila grozi niebezpieczeństwo, a koszty „przyjęć“ i reprezentacji prawie pochłanają wszystko... Jedno dobre uderzenie i uciec! Warszawa jest takiem plotkarskiem miastem i tylu szpiclów na ka-

123