Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

żdym kroku, że na długą metę nic się nie da przeprowadzić!
— Racja! — mruknął — Jedno dobre uderzenie, a później... — poczem po pauzie, niby powracając do jakichś swych myśli, dodał — A Peggy jest wcale apetyczną dziewczyną!
Grymas niechęci przebiegł po twarzy Wendenowej.
— Nie zachwycaj się nią zbytnio! — wyrzekła.
Awanturnik począł się śmiać. Podszedł do Wendenowej i poufale objął ją wpół. Przycisnął ją do siebie. A z twarzy tej przekwitłej, choć mogącej się jeszcze podobać, wschodniej piękności, wyczytać było można, jaką przyjemność jej sprawiła ta pieszczota. Również wyczytać było można, że jest do O‘Briena szalenie przywiązana i szalenie o niego zazdrosna.
— Słuchaj, Wiero! — wymówił, pochylając się nad nią — Możesz być spokojna, że nie uczynię nic takiego, coby ci sprawiło przykrość! Kiedy miłość traktuje się, jako zawód, przestaje ona być zabawką, a staje się ciężką pracą!...
Przywarła do niego całem ciałem i gwałtownie wżarła się w jego usta.
— Eryku! — pobiegł namiętny szept — Wiesz, jak cię kocham i jak się boję wciąż, by ciebie nie stracić...



124