W kilka dni później, Matakiewicz, z miną dość niewyraźną, wślizgnął się do gabietu Grąża.
— Panie dyrektorze — jął cicho szeptać, jak to było w jego zwyczaju — Czas najwyższy kończyć!
— Co kończyć? — zapytał Grąż, w pierwszej chwili nie zrozumiawszy, o co buchalterowi chodzi.
Ten, wyjaśnił swą myśl.
— Ano, z panem Kolbasem! Pieniądze są na gwałt potrzebne, a dalszem tumanieniem udziałowców niewiele zyskamy! Możemy ich wodzić za nos jeszcze tydzień, dwa, ale wreszcie wybuchnie skandal...
— Hm... — mruknął Grąż.
— W przewidywaniu napływu kapitałów pana Kolbasa uśpiłem ich czujność! Lecz, jeśli natychmiast, nie przystąpimy do budowy, zaczną się te same awantury co i dawniej!
Nikt lepiej tego nie rozumiał, niźli Grąż. Sądził jednak, że cała ta srawa stoi na tak dobrej drodze, pierwszy nie chciał nagabywać krewniaka. Choć, nieco napełniało go lękiem, że Kolbas, aczkolwiek