Choć Ordecki poczuł, że gorąca fala krwi uderza mu do serca, dalej nie nalegał, nie chcąc się ośmieszać! Aby zatuszować niemiłą scenę, przymuszając się do naturalnego tonu, wymówił:
— Widocznie, pomyłka. Źle zrozumiałem... To wczoraj byłyście panie razem na dancingu?
Pani Słodowska uśmiechnęła się lekko.
— Również i wczoraj nie byłam z Lilą na dancingu! Cały wieczór spędziłam w domu. Czy pan przybył do mnie po wywiad — zagadnęła ironicznie — Niestety, żadnych informacyj udzielać nie potrafię!
— Ach, nie... nie... — mruknął zły i zażenowany — Nie przybyłem po wywiad! — Wynikło nieporozumienie! Stokrotnie przepraszam za najście i uciekam! Dobranoc!
Zbiegł ze schodów, jak oszalały i napół przytomny pędził ulicą, potrącając po drodze przechodniów.
A więc Lila okłamała go bezczelnie. Twierdziła, że wieczory, gdy on jest zajęty pracą biurową, spędza u Słodowskiej, a ta nie widziała jej wcale. Dziś wymknęła się z domu, pod pozorem odszukania zapomnianej biżuterji. Co znaczy ta historja z klejnotami? Pretekst?
Nagle straszliwe podejrzenie zrodziło się w duszy Ordeckiego. Lila ma kochanka i z nim spędza cały czas, a on w swem zaślepieniu nie spostrzegł tego dotychczas, ufając jej bezgranicznie, wciąż zapracowany, w pogoni za pieniędzmi. Za mało uwagi poświęcał żonie! Tak, bezwzględnie ma kochanka! Kto wie, może zamierza z nim uciec, wogóle porzucić domowe ognisko? Bo całe jej postępowanie jest więcej niż dziwne, a ostatnio nie krępuje się niczem! Nie wątpliwie rzekomo skradziona biżuterja, posłuży na pokrycie kosztów ucieczki.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.
9