Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

stale przychodził do biura i oglądał z Matakiewiczem książki, nie wypowiadał ostatniego słowa. A nuż się rozmyśli, lub cofnie... Tem więcej, że sprawy Dżordża z Peggy, wydawało się, nie posuwały się naprzód.
Należało za wszelką cenę wyjaśnić sytuację i przyśpieszyć rozwiązanie.
— Rozmówię się dziś z kuzynem! — oświadczył.
Matakiewicz pochylił się jeszcze niżej nad Grążem. Prawie do ucha szeptał mu:
— Byłoby bardzo dobrze.. Bardzo dobrze, panie dyrektorze! Bo, mocno się obawiam, żeby nam ktoś nie zepsuł całej roboty!
— A któżby nam mógł zepsuć! — Grąż poruszył się gwałtownie w swym fotelu.
— Ordecki!
— Ordecki? Ależ on nie ma przystępu do Kolbasa.
— On też wcale nie szukał, pana Kolbasa! Ale natomiast kuzyn pana dyrektora zapałał niezrozumiałą sympatją do inżyniera! Kilkakrotnie dopytywał się o niego, a wczoraj, kiedy pana dyrektora nie było w biurze, wszedł do gabinetu Ordeckiego i spędził z nim dobre pół godziny!
— Psia krew! — zaklął Grąż — Nic nie wspomniał mi o tem!
— Wolałem więc uprzedzić pana dyrektora! — kończył Matakiewicz swą relację — Ordecki bardzo łatwo może nas wsypać i wyjaśni panu Kolbasowi, istotny stan interesów „Atobudu“. Dlatego też, ze wszech miar jest podążane, aby pan dyrektor, co rychlej zawarł spółkę ze swoim kuzynem! Gdy zostanie podpisany akt, a pieniądze wpłyną, przestaną być groźne, wszelkie niepowołane „rewelacje“ i ostrzeżenia.
— Racja, racja, panie Matakiewicz!

126