Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

Grąż rozważał teraz nerwowo, czy ta wczorajsza wizyta Kolbasa u Ordeckiego nie wpłynie na przebieg interesu. Cóż, napleść mu mógł przeklęty inżynier, zwarjowany na punkcie prawdy i „ścisłych rachunków“? Przedstawił faktyczny stan rzeczy, niedokończone budowle, awantury z udziałowcami, przewidywany skandal? Et, chyba nie! Bo, Grąż w zachowaniu się kuzyna, nie spostrzegł żadnej zmiany. A jakby Ordecki wtajemniczył go w zakulisowe stosunki „Atobudu“, musiałby się zmienić, ba, poczytywałby może Grąża za oszusta. Widocznie, rozmawiali o tematach obojętnych, a najpewniej chęć dowiedzenia się bliższych szczegółów o śmierci Lili, skłoniła Kolbasa do tych niezwykłych odwiedzin. Lecz, czemuż w takim razie, o nich nic nie wspomniał? Trzeba będzie wyjaśnić tę historję.
— Święta racja! — powtórzył — Muszę jaknajprędzej zawrzeć spółkę z Kolbasem! Wszelkie zwłoki są szkodliwe i tylko pogarszają nasz stan! Dziś jeszcze, ostatecznie z nim rozmówię się!
Pełne uznania pochylenie głowy Matakiewicza, wyraziło aprobatę dla tych słów dyrektora.
Grąż pożegnawszy się z buchalterem podążył swym samochodem do domu. Ale, jechał dziś jakiś zamyślony, pochylony, w złym chumorze. Nie wiedzieć dlaczego, dręczyły go obecnie nieokreślone przeczucia, iż misternie ułożony plan, natknął się na nieoczekiwane przeszkody. I ten Ordecki i ta Peggy. Ale, nie należało poddawać się zniechęceniu, przeciwnie zwycięsko przeprowadzić walkę.
Kiedy wszedł do swego apartamentu, posłyszał dobiegające z salonu zmieszane głosy. Śmiech Peggy, głos Reny i jakieś wykrzykniki męskie.
— Musiał ktoś przybyć w odwiedziny! — pomyślał i wszedł do jadalnego pokoju.

127