Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

ptaka, ty twierdziłeś zaś, że to wytworny arystokrata. Gdyby, nie łączyły cię poprzednio z nim zażyłe stosunki, nie miałby odwagi bezczelnie tu się wkręcać!
Dżordżo z niecierpliwieniem zaprzeczył:
— Nie wiele by to pomogło! Peggy jest tak narwana i kapryśna, że kiedy kto wpadnie jej w oko, nie zważając na żadne pozory towarzyskie, sama zawrze z nim znajomość!
— Czyżby?
— Przekonany jestem!
Chmura osiadła na czole Grąża. Pochylił się w stronę syna i szepnął:
— Sądzisz, że ten szubrawiec uczynił na Peggy silne wrażenie?
Dżordżo nie ukrywał nadal swej porażki.
— Niestety...
— A przedtem, jak odnosiła się do ciebie?
— Traktowała, niby nic nie znaczącego chłopczyka!
Twarz Grąża zasępiała się coraz bardziej.
— W każdym razie — mruknął — nie możemy dopuścić do tego, żeby ten dureń, uwodził córkę Kolbasa! Chodźmy!
Ruszył w stronę salonu.
Ale, gdy wszedł, już było za późno. Jakaż wściekłość ogarnęłaby dyrektora, gdyby mógł posłyszeć rozmowę, jaka się toczyła tam, podczas gdy on rozprawiał z Dżordżem w jadalni.
W rogu wielkiego pokoju, gdzie znajdował się złocony garnitur mebli, w stylu Ludwika XV siedziała Peggy, Rena oraz O‘Brien.
Rena prawie nie mówiła nic, unikając wciąż wzroku awanturnika. Zato oczy Peggy błyszczały

129