Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

Peggy aż klasnęła w dłonie:
— Naprawdę? Naprawdę, może pan nas tam wprowadzić? Bo i ty pojedziesz, Reno! — zwróciła się do kuzynki.
Rena pobladła, a na jej wargach zawisły straszliwe słowa prawdy, które powstrzymywała z wielkim trudem. Była przygotowana to, że O‘Brieu w ten sposób będzie zastawiał pułapkę, lecz nie sądziła nigdy, że kuzynka ułatwi mu to zadanie.
— Cóż to za warjatka z tej Peggy! — w jej myślach przebiegło spostrzeżenie, całkowicie identyczne ze zdaniem, które wygłaszał Dżordżo w sąsiednim pokoju, do ojca.
Od ostatniej wizyty u Wendenowej, żyła, niczem w koszmarze. Wiedziała, że zaproszony przez kuzynkę O‘Brieu się stawi i licząc na milczenie jej, w ten sposób poprowadzi rozmowę. Będzie usiłował jaknajprędzej pochwycić Peggy w swoje szpony, by wyłudzić znaczną sumę pieniężną. Cóż trzeba czynić? zaróno, podczas wczorajszych jego odwiedzin jak i obecnie, kilka razy pragnęła już porwać się z miejsca, wyrzucić całą ohydę dławiącą jej piersi, a nawet spoliczkować łotra, wskazując mu drzwi. Mało, iż ją pohańbił, a zapewne i tyle innych kobiet, teraz pragnął uczynić to samo z ekscentryczną i lekkomyślną Peggy, która jednak, w gruncie, była uczciwą istotą. Ile razy jednak zamierzała zerwać się ze swego miejsca i wybuchnąć, strach paraliżował ten poryw. Przed oczami wyobraźni zarysowały się potworne odbitki i jej poza na tych fotografjach O‘Brieu, nie żartował i spełniłby swą pogróżkę. A wówczas te zdjęcia znalazłyby się nie tylko w ręku ojca, lecz może i wielu innych znajomych osób. Okrzyk oburzenia zamierał na jej ustach i milczała nie wiedząc, co począć.

131