Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale, po sposobie podlania ręki, po oziębłym wyrazie twarzy i tonie, jakim zostały wypowiedziane te słowa, O‘Brieu odgadł wnet, iż ma przed sobą zaciętego wroga, który nietylko nienawidzi go za to, że pokrzyżował jego plany i Dżordża, ale jednocześnie domyśla się, kim jest on, istotnie.
— Dobrze, że już udało się omotać tę głupią Peggy! — pomyślał, wymawiając głośno jakieś banalne frazesy — Inaczej, ciężej poszłaby sprawa! Ten Grąż, to nie Dżordżo i byle czego się nie przestraszy! Choć ciekaw byłbym jego twarzy, gdyby ujrzał fotorafję Reny!
Przedłużanie, jednak, obecnie światowej konwersacji stawało się bezcelowe. To też przesiedziawszy kilka minut, w czasie których Grąż przyglądał się mu prawie impertynencko, a Dżordżo milczał ostentacyjnie, jął się żegnać.
Nie zatrzymał go nikt i opuścił salon, nie omieszkawszy rzucić Peggy, nieznacznie:
— Więc, jutro wieczorami Jak zostało ułożone...
Skinęła główką. A gdy zatrzasnęły się drzwi za O‘Brieuem i pozostali w salonie sami, widząc dziwne miny Grąża i Dżordża, zawołała.
— Niezbyt byliście uprzejmi dla O‘Brieua! Czyżby raziła was jego obecność w tym domu? Wszak taki miły towarzysz! Jest mi to tembardziej nieprzyjemne, że ja go tu zaprosiłam i przybył wyraźnie na moją prośbę!
Dyrektor nie wytrzymał.
— Droga Peggy! — wyraził — Wolno ci czynić, co ci się podoba! Tylka, ten jegomość wydaje mi się mocno niewyraźny i niechętnie widzę podobnych panów w moim domu!
Peggy zaczerwieniła się gwałtownie.

133