— Po raz drugi kochany wuju — odrzekła — słyszę te przycinki o O‘ Brieue. Raz już zaznaczał Dżordżo, że ma to być nieciekawy pan! Dlaczego? Z jakiego powodu? Cóż mu zarzucić można.
Rena, o mało nie zerwała się ze swego miejsca. Pragnęła zrzucić z siebie, to co jej ciężyło oddawna na sercu — Dlaczego — chciała wykorzystać — że jest to łotr nad łotrami, który gdziekolwiek się pojawi, wszędzie sieje nieszczęście! Zgubił mnie, a teraz ciebie pragnie zgubić, Peggy! A ty tego nie rozumiesz!
Tak chciała zawołać, lecz znów obawa przed zemstą awanturnika i straszliwa wizja potwornych fotografji, powstrzymały ten okrzyk na ustach. Poruszyła się tylko niespokojnie, a gra uczuć, wyraziście malujących się na jej twarzyczce, świadczyła, iż coś niezwykłego się z nią dzieje.
Niestety, zarówno Peggy, jak i Grąż i Dżordżo, zbyt byli teraz podnieceni i zaprzątnięci własnemi myślami, by obserwować Renę.
— Powiedziałem, że nie wiem dobrze, kim jest ten O‘Brieu i poznałem go przypadkowo w klubie! Że nie mam pojęcia, z czego właściwie żyje, a stale wygrywa w karty, co nie jest zbyt poważną rekomendacją! Że wogóle wydaje się on jakiś niewyraźny i nie jest to towarzystwo dla szanującej się kobiety!
Peggy spojrzała nań ze złośliwym uśmiechem.
— Czyżbyś był zadrosny o mnie?
Dżordżo ją coś bąkać i zmieszał się mocno. Synowi pośpieszy z pomocą stary Grąż.
— Tu niema mowy o żadnej zazdrości! — wyrzekł poważnie — Ale, zgadzam się pod wielu względami z Dżordżem! Ty, Peggy, nie znasz dobrze warszawskich stosunków i nie masz pojęcia, jak obecnie w wyborze znajomych należy być ostrożną!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.
134