Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

szana owa przeklęta kobieta! Umie ona, jednak, tak znakomicie zacierać ślady za sobą, że nic jej na pozór, zarzucić nie można! Otóż kiedy ujrzałem panią, przed tym domem, w podobnym stanie, uderzyło mnie jakieś nieokreślone przeczucie, które obecnie zamienia się w pewość! Pani jest również jedną z jej ofiar i jak ongi szamotała się biedaczka Lili...
— Ja.. ja.. — ledwie poruszyły się wargi Reny i doznała uczucia, że ktoś pochwycił ją za serce i mocno je ścisnął.
— Tak, pani! — nalegał Ordecki — szczerość leży w naszym obopólnym interesie! Pani mogłaby mi dopomóc, a ja ocalić ją!
Rena słabo zaprotestowała.
— Naprawdę... Nie wim, skąd te wnioski.. Jest pan na fałszywym tropie...
Ale jej słowa nie wprowadziły go w błąd.
— Panno Reno! — wymówił poważnie — Poco ta komedja. Toć z całego zachowania się pani, odgadnąć łatwo, w jak ciężkiem położeniu się znajduje i daremnie szuka wyjścia! Czemuż podobny brak zaufania? Obawia się pani kompromitacji? Przysięgam, że postaram się uczynić, co tylko możliwe, aby winni ponieśli karę, a w całej tej sprawie nie wypłynęło jej nazwisko...
Milczała, dręczona najsprzeczniejszemi myślami, a wzrok jej błądził machinalnie po zalanych słońcem drzewach i trawnikach.
— Panno Reno! — powórzył — Wszak jestem chyba przyzwoitym człowiekiem i zawierzyć mi wolno!
Taka dobroć i tyle serdecznego ciepła biło z jego słów, że Rena poczuła się do głębi poruszona. W jej duchowej rozterce, wydawał się on jej teraz niezwykle bliski, wydawał się wybawicielem, przed

141