Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiera! — rzucił krótkie słowo, a gdy znaleźli się wewnątrz apartamentu, dodał — Rozwarły się przed nami wrota Sezamu! Zechcą panie wejść do tego pokoju — wskazał ręką w kierunku małego gabineciku — przebrać się! Subretka doręczy im płaszcze i maski! — Ja uczynię to samo...
— Płaszcze i maski? — powtórzyła ze zdziwieniem Peggy — Po co?
— Taki już tu zwyczaj! — ze śmiechem odrzekł O‘Brieu, aby uczestnicy „artystycznych“ zebrań nie mogli się poznawać wzajemnie.
Peggy wraz z Reną weszły do małego gabineciku, który leżał naprzeciw wschodniego budynku, w którym Wendenowa podejmowała zazwyczaj swych gości. Prędko przy pomocy subretki, zarzuciły długie jedwabne czarne płaszcze na swe sukienki, a twarze zakryły maseczkami.
— No! Nikt się nie domyśli kim jesteśmy — wołała rozbawiona Peggy.
Wkrótce rozległo się stukanie do drzwi pokoju i na progu ukazał się O‘Brieu. I on był w płaszczu i w masce, a z poza jej otworów gorzały tylko wyrazem zadowolenia i triumfu, oczy.
— Chodźmy!
Ruszyli. Choć Rena doskonale znała apartament i niestety, asystowała już podobnej „uczcie“, jaka miała się odbyć dzisiejszego wieczoru, zdziwiły ją dwie rzeczy. Przedewszystkiem, nieobecność Wendenowej, która zazwyczaj już na progu, wraz ze służącą, spotykała swych gości, a na wstępie czyniła honory domu — a następnie jakiś zmieniony wygląd pokoju.
Czyż to było możebne? Czyżby to mieszkanie było większe, niźli jej poprzednio się wydawało? Bo O‘Brieu nie prowadził Peggy i Reny ani do wschodniego gabinetu, w którym zazwycza miały miejsce

144