chwytali je z radością. Podeszły również do Peggy, Reny i O‘Brieu i postawiły przed niemi trzy spore kubki.
Cóż to jest? — zapytała Peggy, z ciekawością spoglądając na ciemno-czerwonawy trunek, znajdujący się w czarze, gdy odeszły te osobliwe służące, czy też gospodynie — Wino?
— Nektar rozkoszy! — szepnął O‘Brieu — Trunek z haszyszem! Świat po nim, zamienia się w eden! Chciała pani mocnych wrażeń, ten napój dostarczy ich poddostatkiem! Mniemam, że w ostatniej sekundzie nie przestraszy się pani, ani nie cofnie!
— Ja miałabym się przestraszyć! — wyzywający okrzyk padł z ust Peggy.
Podniosła czarę z trunkiem do ust. Rena, która znakomicie znała oszałamiające działanie narkotyku, zawołoła gwałownie:
— Nie pij!
Podniesiona ręka kuzynki, przystanęła w pół drogi. O‘Brieu zerknął na Renę z widocznym gniewem.
— Czemuż nie miałabym wypić? — zapytała Peggy, wskazując oczami na obecnych, którzy z widoczną chciwością sączyli groźny trunek — Wszak wszyscy to robią i nie obawiają się złych skutków! Parę godzin zapomnienia! Prawda? Zresztą, nie sądzę, by taki dżentelmen, jak pan O‘Brieu, mógł nas narazić na najmniejsze przykrości.
— Kiedy... kiedy... — jęła bąkać Rena, nie mogąc się zdobyć na ostateczny wybuch, bo oczy O‘Brieua przykuły ją prawie do miejsca Kiedy... to... naprawdę niebezpieczne... — a w duchu z rozpaczą pomyślała — Czemuż nie przybywa Ordecki, by nas uwolnić, a zdemaskować tę całą bandę!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.
147