Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

O’Brieu tymczasem wygrywał najważniejszy atut.
Niosąc do ust swą czarę, która oczywiście, nie zawierała narkotyku, wychylił ją do dna, poczem wyrzekł:
— Daję pierwszy, dobry przykład! Teraz mamy jednakowe szanse! Voila!
— Znam... znam... ten podstęp! — wyrwało się Renie, ale zanim zdążyła temu przeszkodzić, Peggy przechyliła swój kielich do dna.
— Patrzcie, że i ja jestem odważna! głośno zawałała.
— Więc stało się nieszczęście!... Nic nas nie uratuje... — szeptała zbielałemi wargami Rena.
Co ty, tam mamroczesz, Reno? — zagadnęła Peggy, której oczy poczęły już ponąć, a policzki czerwieniały, nie rozumiejąc słów kuzynki.
— Że zgubiłam ciebie i siebie! — nagle wydarł się okrzyk pełen rozpaczy — Przez głupie tchórzostwo i brak szczerości...
O’Brieu, który choć był rad, że nie wymknie mu się upolowana ofiara, śledził z niepokojem zachowanie się Grążanki, postanowił przeszkodzić dalszym rewelacjom. Toć właściwie tylko o kilka minut chodziło, a później...
— Dziwne jakieś skrupuły napadły na pannę Renę — przerwałć szybko i pozornie wesoło — Panno Peggy! Chyba nie dopuści pani do tego, by kuzynka jej odróżniała się od nas!
— Pij, Reno! — zachęcała nieco już oszołomiona — Pij! Skoro ja tu jestem, nic złego ci się nie stanie! Co bzdury pleciesz, stupid girl? Zgubiłaś mnie i siebie?...
— Naprawdę... — jęła mówić Rena.
Ale nie dokończyła zdania. Bo w tejże chwili awanturnik, pochyliwszy się ponad Peggy i pochwy-

148