Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

smugi odurzającego aromatu zasnuły pokój, zakrywając obecnych, a po salce powiał nastrój sabatu...
— Tutaj u was — ciągnęła dalej Peggy, zwracając się do O‘Brieua — strasznie duszno! Kręci mi się w głowie, jetsem oszołomiona! Sama nie wiem, Czy pod wpływem trunku, jaki wypiłam czy też kadzideł!
O‘Brieu, który z natężeniem śledził, jaki skutek wywrze narkotyk na miljonera, a którego uwagi również nie uszły oderwane frezesy, rzucane przez Renę, uśmiechnął się nieznacznie. Teraz, pewny był zwycięstwa.
— Rzeczywiście! — rzekł — Te kadzidła są zanadto odurzające! Jeśli pani tego sobie życzy, to wyjdziemy na chwilę!
— Wyjdziemy! — powtórzyła, jakimś zmienionym głosem — a potem powrócimy!
Znać było, że i na nią poczyna działać narkotyk. Jej ruchy stawały się niepewne i ociężałe. Rena zaś czuła obecnie niemoc taką, że nie mogła się zdobyć nawet na słabe protesty.
— Jesteśmy zgubione!... — świdrowała tylko w jej główce uporczywa myśl, a jednocześnie doznawała wrażenia, że leci w jakąś bezdenną przepaść. — Dokąd on chce zaprowadzić nas? Czemu nie przybywa Ordecki?
O‘Brieu, niby podając usłużnie ramię Peggy, prawie siłą dźwignął Renę z otomany i wywiódł obie panny z pokoju. Był po temu najwyższy czas. Kłęby kadzideł osłoniły obecnych, a w salce rozległy się podniecone okrzyki.
Same nie wiedziały, kiedy znalazły się w jakimś małym gabineciku. Rena, nie znała tego pomieszczenia i resztką świadomości stwierdziła ze zdziwieniem, że niezwykle jakoś rozszerzyło się mieszkanie

150