Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

Wendenowej. Stało tam łóżko, kozetka, a w rogu widniała, opuszczona do ziemi kotara.
— Niech panie odpoczną! — oświadczył O‘Brieu.
Nie trzeba im było tej zachęty. Rena, prawie tak pewna siebie i żywa Peggy nagle zachwiała się, nieprzytomna, opadła na kozetkę, a do tej pory osunęła bezwładnie na łóżko, niby bezduszna lalka.
Nie mówiła nic, a tylko bezdźwięcznie poruszały się jej wargi. Może, żałowała teraz, kapryśna jedynaczka, swego szaleńczego kroku.
— Jak się pani czuje? — zapytał O‘Brieu, nie tyle przez uprzejmość, co chcąc sprawdzić, w jakim stanie znajdują się jego ofiary. — Może przynieść wody?
Ale nie posłyszał odpowiedzi. W pokoju zaległa głucha cisza.
— Wszystko w porządku! — rzekł do siebie. — Zasnęły obie!
Pochylił się nad Peggy, a później nad Reną. Leżały nieruchome. Córka Kolbasa miała oczy zamknięte, a tylko lekkie falowanie piersi, świadczyło, że żyje. Reny powieki drgały, lecz znać było, że jest nieprzytomna.
— Hm — mruknął z zadowoleniem — Prędzej poszło, niż myślałem! Znakomite są te narkotyki Wiery! Jedne podniecają i doprowadzają do szału, jak tych głupców tam na sali, zamieniając kobiety w hetery, a mężczyzn w satyrów, inne czynią z ludzi kłody!
Te właśnie dał zażyć pannie Peggy, dla wiadomych mu celów!
Wpijał się wzrokiem w nią, poczem zerknął na Renę.
— Dobrze, żem zastosował podwójną dawkę! — szepnął dalej — inaczej zepsuć wszystko mogła ta

151